T. Pratchett - "Kiksy klawiatury" (fragment)
Terry
Pratchett jest przede wszystkim znany z cyklu „Świat Dysku”. Jest również
autorem wielu interesujących, zabawnych i poważnych tekstów, które zostały
zebrane i opublikowane w „Kiksach klawiatury”. W związku ze zbliżającymi się Świętami Bożego Narodzenia, umieszczam na blogu fragmenty eseju
„Obce święta”. Życzę miłej lektury!
„Na ostatnie święta moja córka dostała dużo
zabawek: kilka samochodzików, samolot, takie rzeczy, a wszystkie łączyło jedno:
każda była robotem. I to nie takim prostym robotem. Wiem dobrze, jak robot
powinien wyglądać, miałem robota, kiedy byłem mały. Od razu dało się poznać, że
to robot, bo w piersi kręciły mu się dwa kółka zębate i oczy się zapalały,
kiedy się przekręciło kluczyk. Czemu nie, wasze też by się zapalały. Miałem też
Magicznego Robota… no, każdy miał takiego, prawda? A kiedy już się nam znudziło
to, jak się zarozumiale kręci na lustrzanej podstawce i wskazuje wszystkie
właściwe odpowiedzi, odcinaliśmy go i mocowaliśmy inaczej dla samej zabawy, do
licha, prawdziwe łobuzy z nas były.
Ale te nowe roboty są przewrotne. To roboty
w przebraniu. Wokół nas trwa jakaś robocia wojna. Na razie jeszcze nie rozgryzłem,
o co chodzi, chociaż mam wrażenie, że dzieci doskonale orientują się w tym
temacie. Wydaje się, że można odróżnić dobre roboty od złych robotów, bo dobre
roboty mają ludzkie głowy. Trochę jak w tej scenie w Saturnie 3, pamiętacie,
kiedy robot dochodzi do wniosku, że najlepszy sposób, by wyglądać na człowieka,
to odciąć jakiemuś człowiekowi głowę i nabić ją sobie na antenę. Te roboty
wszystkie wyglądają jak amerykański futbolista, którego rozjechał volkswagen.
Dobre roboty zajmują się ocalaniem
wszechświata przed inną bandą robotów, przy czym w tym przypadku ocalanie
wszechświata polega na wielkich laserowych bitwach. Wszechświat nie wygląda za
dobrze, kiedy już go ocalą, ale – na Boga – jest ocalony.
W każdym razie żaden z prezentów córki nie
wyglądał tak, jak powinien. Zestaw plastikowych kamieni okazał się Skalnymi
Władcami noszącymi ekscytujące skalne imiona, takie jak Głaz czy Nugget. Tak
jest – jeszcze jedna zgraja przeklętych robotów.
Prawdę mówiąc, jedynym świątecznym
przedmiotem w naszym domu był żłóbek, chociaż nie jestem pewien, czy po
naciśnięciu guzika nie nastąpi transformacja, a Maria i Józefoidzi ruszą do
walki z Trzema Królonami.
Jednak najdziwaczniejszy ze wszystkich był
Kraak, Książę Ciemności. Za 14,95 musi być księciem ciemności prawdziwie
okazyjnym. Jest Zoidem, prawdopodobnie z planety Zoid w galaktyce Zoid, bo chociaż
modele są całkiem udane, historia o nich nadaje się na śmietnik – to
sciencefictionalny odpowiednik hamburgera w McDonaldzie. Jednak lubię starego
Kraaka, bo potrzebowaliśmy tylko całego świątecznego ranka, żeby go poskładać.
Jest zrobiony z szarego i czerwonego plastiku, prawdziwy cud technologii
polistyrenu. Wygląda niczym kura martwa od trzech miesięcy. Wystarczy jednak
wcisnąć mu w roboci tyłek dwie baterie, a zaczyna terroryzować wszechświat,
zgodnie z reklamami. Robi to tak: przemieszcza się o jakieś 23 centymetry,
ba-a-ardzo powoli i z wysiłkiem, a równocześnie tłucze się w nim dziesięć
malutkich plastikowych tłoków. Potem robot się przewraca.
Kraak ma swego rodzaju instynkt przetrwania,
przy którym pilot kamikaze wygląda jak człowiek uczący przechodzenia na
zielonym świetle. Nie wiem, jaką powierzchnię mają u siebie na Zoidzie, ale
Kraakowi bardzo trudno wędrować po przeciętnej wykładzinie pokojowej. Nic
dziwnego, że terroryzuje wszechświat; to musi być przerażające, kiedy tysiąc
ton bojowego robota przewraca się na ciebie i leży, żałośnie przebierając
nóżkami. Chcesz popełnić samobójstwo z litości. Och, on ma jeszcze jedną straszliwą
broń: głowa mu odpada i toczy się pod kanapę. Można się przestraszyć".
Komentarze
Prześlij komentarz